31 Szczeciński Półmaraton Gryfa - relacja

Coroczną tradycją końcówki wakacji, w Szczecinie odbyła się kolejna odsłona - już 31 - Szczecińskiego Półmaratonu Gryfa. W tym roku przebieg imprezy niespodziewanie mnie zaskoczył, począwszy od aury pogodowej, poprzez organizację po mój wynik biegowy. A wyglądało to tak...

Na starcie

Na linię startu na stadionie dojechałem tradycyjnie rowerem, liczne zmiany komunikacyjne już od piątku utrudniały ruch wokół stadionu. Był kwadrans przed startem, ukończyłem rozgrzewkę wymieniając spostrzeżenia ze znajomymi biegaczami. Linia startu została w tym roku bardzo zmodyfikowana i przeniesiona ok 100m do przodu na zakole bieżni. Umożliwiło to lekkie rozciągnięcie się grupy biegaczy przed zwężeniem na wysokości trybun.

Po wystartowaniu rowerków przemieściliśmy się na start. Ku mojemu zaskoczeniu ujrzałem Tomka z TT Szczecin z zapiętymi balonikami z czasem 1:30. To był mój pierwotny plan, więc starałem się nie stracić go z oczu. Plan B zakładał czas 1:40, czyli lekką poprawę do roku 2009 - 1:51.

Start!

Wystrzał sędziego i rozpoczął się bieg - początkowo miarowo marszem, potem truchtem by po 50m przejść do biegu. Niestety gdy Tomasz wystartował baloniki obniżyły pułap i zniknęły między biegaczami. Przedzierałem się do przodu w gęstej masie ludzkiej, jednak ani śladu po wskazującym Truchtaczu. Minęliśmy trybuny i skierowaliśmy się na ulice miasta. W tym roku na liście startowej figurowało ponad 500 osób i z roku na rok zainteresowanie rośnie, trzymam kciuki aby kiedyś Szczecin dogonił w organizacji europejską stolicę biegową - Berlin.

Aura od rana zwiastowała opady i wybrała doskonały moment. Po wybiegu na ulice z nieba zaczął siąpić deszcz pozostawiając na trasie dość znaczne kałuże. Dobiegłem do ulicy Unii Lubelskiej, była to doskonała szansa na wykorzystanie stromego terenu i szerokiego traktu ulicy aby nadrobić czas. Bieg w dół wzniesienia to prawie jak darmowa energia, wystarczy tylko ulec sile grawitacji i w porę hamować. Minąłem dość znaczną ilość zawodników, jednak ani śladu baloników, czyżby aż tak pocisnęli?

Długa prosta

Biegnąc dalej Wojska Polskiego starałem się dalej wyprzedzać na obniżeniach terenu, nie forsując jednak za bardzo tempa. Około wiaduktu kolejowego spotkałem grupę uczestników Ścieżek Biegowych Nike dowodzoną przez Trenera - Roberta Szycha. Robert z pewnością mógłby pokonać dystans w 1:30 z rękami w kieszeniach, to mogło być właściwe miejsce i tempo biegu. Z pewnością napierają na dobry czas.

Cisnęliśmy prosto Wojska Polskiego, Monte Cassino i dalej pod Urząd Miasta po drodze mijając wodopój w tym roku zaopatrzony w wodę, izotoniki i banany. Tempo było dość szybkie ale nie czułem drastycznego spadku mocy i zmęczenia, rokowania były niezłe :-)

Minęliśmy urząd, scenę pod pomnikiem czynu polaków i udaliśmy się z powrotem w kierunku startu. Bieg w grupie jest znacznie bardziej przyjemny niż samotne wzmagania. Ze strony kibiców często padały brawa i okrzyki na widok nadciągającego peletonu.

Próba sił

Na horyzoncie coraz silniej rysował się długi podbieg przed zakładami Polmo. Nie wiedziałem na ile moja nie ćwiczona kondycja podoła takiemu wyzwaniu i czy utrzymam tempo. Wyregulowałem oddech i przegrupowałem energię. Jedziemy w górę. Z naszego tuzina co chwila ktoś odpadał, w połowie górki było już tylko połowa, a na szczycie na wysokości zajezdni zaledwie 4 osoby. Udało się, ale najcięższy podbieg dopiero nadchodzi.

W nagrodę otrzymaliśmy łagodny zbieg trwający aż do bramy wjazdowej koszarów przy Wojska Polskiego oraz wodopój przed koszarami. Przecinając ulicę Arkońską przypomniałem sobie wspinaczkę w roku ubiegłym i zacząłem przygotowania do ostrego podbiegu. Osoby które zgubiliśmy na podbiegu już zdążyły nadrobić i dalej truchtaliśmy zwartą grupą.

Odbiliśmy w prawo. Około 300m całkiem konkretnej górki, Trener ani myślał zwolnić, napieram co sił w nogach do przodu by nie tracić dystansu. Grupa znowu lekko schudła. Udało się, byłem w plecy parę metrów które szybko nadrobiłem. Przebiegamy przez bramkę zliczającą (chyba tam wypadała połówka) i biegniemy dalej na stadion. Z oddali słychać już bębniarzy ochoczo wybijających rytm marszowy oraz oklaski widowni, super impreza! Połówkę zrobiliśmy w czasie 44 minut, dla mnie to absolutny rekord na tym dystansie :-)

Blok

Słyszałem o tym ciekawym zjawisku, jednak nigdy nie doświadczyłem na sobie - sytuacja gdy biec dalej się nie da. Po wybiegnięciu ze stadionu poczułem że muszę lekko zwolnić i nogi zaczynają odmawiać. Był to pierwszy objaw 'zajechania się', po pewnym czasie poczułem galaretę w nogach i absolutną niemoc do biegu, niesamowite, po pewnym czasie ledwo powłóczyłem nogami. Praktyczny brak treningu dał o sobie znać, utrzymanie tempa, czy nawet bieg był coraz trudniejszy.

Po drodze słyszałem bardzo miłe słowa otuchy - "EkoTrendy do przodu!", "Krzysiek jedziesz, bez wymówek" "Ironman dawaj!" i wiele, wiele innych, bardzo dziękuję za wsparcie, bardzo mi to pomogło. Ostatecznie ukończyłem dystans w fatalnym czasie 2:07, jednak z nowym doświadczeniem i nauczką na przyszłoroczną edycję.

Organizacja

Jak już wspomniałem, tegoroczna impreza była zorganizowana znacznie lepiej od poprzedniej, można nawet zaryzykować że poziom wyżej. W trakcie biegu nie minął mnie żaden kopcący autobus, punkty regeneracyjne były świetnie zaopatrzone a pamiątkowy medal jest jednym z najciekawszych jakie udało mi się zgromadzić w trakcie krótkiej historii biegowej. Bardzo duży plus także za organizację stadionu, szczególnie strefy posiłków i mini scenę z której cały czas dobiegała muzyka.

Konkludując

Mimo fatalnego czasu, start w tegorocznej edycji można zaliczyć jako udany i bardzo przyjemny.
Gratuluję zawodnikom i organizatorom, do zobaczenia za rok!

Krzysiek Wiśniewski