Włóczykij 2011 - bawełna jest nasza!

Pomimo kilkunastu rajdów odbywających się corocznie, cały czas zdumiewa jak wiele inwencji można jeszcze dodać i Gryfiński rajd z pewnością w tej kategorii stoi na czele. Edycję IV przemierzałem z zahartowanym rok wcześniej Pawłem Dychą, wybornym zawodnikiem, uczestnikiem między innymi Nocnej Masakry.

Piąta edycja wystartowała w weekend, 5 marca. Zbiórkę zawodników i dla przyjezdnych nocleg zorganizowano w Gryfińskim Domu Kultury - organizator imprezy. Tegoroczna edycja zgromadziła na starcie blisko 200 zawodników, dodatkową motywacją do startu było wpisanie imprezy do Pucharu INO. Szybka odprawa - już wiadomo że startujemy z Bań, a na mecie czekają super koszulki Włóczykija dla pierwszych 5 drużyn na 100 i 50km :)

Przed wyjazdem nadrabiamy zaopatrzenie w prowiant w Gryfińskiej Biedronce (pani kasjerka nie chciała sprzedać chusteczek na paczki, tylko na sztangi, głupi system) i dalej ruszamy autobusem na Banie. W tamtejszym ośrodku kultury organizatorzy przygotowali wyśmienitą ucztę. Na pierwszy plan wybiegały ciasta, za nimi plasowały się bigosy, pierogi, serwis herbaciano-kawowy, a podobno były też żeberka, pieczenie, udka i inne rozmaitości z miejscowej kuchni. Palce lizać :)

Chwila ogarniania formalności, dokumentów, oświadczeń i ruszamy w teren z czasem startowym 15:01. Dobrym zwyczajem zatrzymujemy się przy najbliższym aucie i rozkładając mapę na jego karoserii wyznaczamy najlepszy trakt. Pierwsza połówka do 'przerwy kawowej' zapowiadała się bardzo przyjemnie, proste szlaki głównymi drogami, natomiast druga, z pewnością nocna, wiodła leśnymi przecinkami, co na mapie z 1965 roku może nie całkiem oddawać stanu faktycznego.

Ruszamy w teren, aura jest wspaniała, lekkie obłoki na błękitnym niebie, słońce pomaga w syntezie witaminy D, delikatny wiatr zapewnia przyjemne orzeźwienie. Przechodzimy przez Banie, mijamy resztki stacji kolejowej (po malowniczym szlaku kolejowym już nawet tory nie zostały) i polami ruszamy na punkt oznaczony numerem 21. Na prostym odcinku dokonuję pierwszego pomiaru czasu, maszerujemy tempem ok 5min/cm, na rozgrzewkę wystarczy, w końcu założeniem jest przyjemny spacer po bezdrożach :)

Tuż przed punktem doganiamy większą grupkę i razem zdobywamy punkt nad zamarzniętym strumykiem w Kanionie Colca. Po wyjściu na równy teren nadrabiamy rozciąganie, dogrzanie stawów i dalej w las. 4 min, odbijamy w lewo, podążamy całkiem wyjeżdżonym leśnym traktem przez kolejne 25 min. Dalej zgodnie z wytyczoną okrężną drogą wprost na punkt - kamienny poniemiecki drogowskaz wyznaczający kierunki na Kladov i Lebenow.

Do kolejnej miejscowości na trasie - Lubanowa wiedzie szeroka arteria leśna. W wiosce mijamy kilku ciekawskich drechów i dalej polami kierujemy się na pozostałości młynu wiatrowego górujące nad okolicą. Tuż przed punktem okazuje się że nie chodziło o młyn wiatrowy tylko wodny, kilkaset metrów dalej nad rzeką Tywą, budowlą równie zapuszczoną. Chwila walki z perforatorem wycinającym płatki śniegu i mamy podbity punkt na karcie.

Słońce niemal uchyliło się za nieboskłon zwiastując rychłe nadejście zmierzchu. Przygotowaliśmy wyposażenie nocne, latarki i zapasowe ogniwa zasilające. Dycha wyszperał całe 5 kompletów zapasowych baterii, niektóre pamiętające Nocną Masakrę grudnia 2009 (moje były przynajmniej z grudnia 2010).

Wyjazd z posesji ogrodzony był siatkowanym płotem, który chyżo sforsowaliśmy i dalej na kompas ruszyliśmy przez pola. W myślach już czuliśmy smak cytrynowej herbaty, która wierzyliśmy, czeka na punkcie postojowym za niespełna dwoma zakrętami (lub 60 minutami marszu).

Ujemna temperatura ostatnich dni sprawiła że pola i tereny podmokłe stanowiły przyjemne podłoże do marszu. Przy temperaturze wyższej zapewne nie raz ugrzęźlibyśmy w polnym błocie lub podmokłych trawach. Drogi też były suche, zarówno przez pola jak i leśne dukty. Marsz był żwawy i nie męczący.

W drodze na upragnioną herbatę mijamy kupkę skał przykrytych różami - to był nasz punkt kontrolny nr. 24, dalej prosto udajemy się do świetlicy. Organizatorzy przygotowali dla piechurów pożywny rosół, nielimitowaną ilość drożdżówek i tradycyjną swojską herbatę cytrynową. W momencie naszego przyjścia sala była pełna, trafiliśmy na dominującą frakcję wycieczki pieszej. Po 30 min przerwie, lekko ociężali ruszyliśmy dalej.

Była już zaawansowana ciemna noc i jak się później okazało znacznie zwiększyło to naszą przewagę. Paweł uporczywie poszukiwał łysego księżyca na niebie aby lekko rozjaśnił pomroczności - nic z tego, księżyc w nowiu, to zdecydowanie najciemniejszy rajd w którym brałem udział, śnieżna Nocna Masakra to marsz jak w południe :)

Droga ze wsi Sosnowo była pokroju 'międzywioskowego', co kilka minut przejeżdżał samochód co wykorzystywaliśmy do określenia położenia na trasie. Gdy minęliśmy ostatni widoczny skrawek lasu odpaliłem stoper na 10 min, od tej pory aż do końca była to praktycznie jedyna wiarygodna metoda orientacji. Jeszcze po szybkim telefonie na pożegnanie z cywilizacją i odbijamy azymutem w pole.

Planowo po kilku minutach marszu i przedzieraniu przez okowy wygasłego torowiska stajemy na skraju lasu skrywającego kolejne 6 punktów kontrolnych. Szybka wymiana baterii w latarce i .. jest! większy zasięg światła ukazał leśną ścieżkę. Ruszamy w gęstwinę na dystans 8 minut.

W międzyczasie już po 6 minutach po prawej stronie ukazała się ścieżka mniej więcej odpowiadająca oczekiwaniom mapy, a w głębi garstka połyskujących świateł. Chwila namysłu, ruszamy dalej według własnej koncepcji. Wybór okazał się trafny, punktualnie docieramy do skrzyżowania a po kolejnych paru minutach na punkt nad strumykiem. Byliśmy mile zaskoczeni że wyliczenia okazały się tak dokładne, wyprzedziliśmy kilka ekip błądzących mylnie w lesie :)

Kolejny punkt, równierz utajony w lesie dawał kilka wariantów dojścia - dłuższy i łatwiejszy - na północ do głównej drogi, lub meandry przecinkami. Wybór padł na drogę krótszą :) Niby prosta rzecz - za 5 min w lewo, dalej 5 min w prawo, 8 min i punkt. Gromadka wojskowych wojaków ruszyła żwawo do drogi głównej, a my w gęstniejący las. Starając się nie zwalniać tempa przedzieraliśmy się przez zarośla, młode drzewostany i kolczate chaszcze. 'Tu brzoza, tam sosna' podpowiadał opis punktu. Po około 15 minutach przedzierania dotarliśmy na polanę gdzie przebiegał podział lasów. Wszystko się zgadza, to musi być tu!

Krążyliśmy po okolicy dobre 10 minut okrążając każde drzewo. Z kierunku drogi 'międzywioskowej', prawdopodobnie widząc nasze światła, dotarły posiłki zjednoczonej armii i freelanserów truchtaczy. Zrobił się niezły tłum, blisko 20 osób błąkających się wokół. W końcu ktoś punkt odnalazł na sąsiedniej polanie, minęli go niezauważenie wszyscy nadchodzący z kierunku drogi. Odstęplowaliśmy i przyśpieszyliśmy kroku w kierunku oblodzonej drogi, dalej przez rzekę Tywę i zaszyliśmy się w kolejny las.

Tutaj także wybór był zróżnicowany - droga prosta na około przez wioskę lub bardzo prawdopodobne większe krzaki. Zachęceni dotychczasowymi sukcesami nawigacyjnymi skierowaliśmy się najkrótszą możliwą drogą, wpierw odcinkiem którego na mapie nie było, ale zgodnego z azymutem, potem przez polanę w kolejny las. Okolica znacznie różniła się od mapy, liczne nowe przecinki, karczowanie lasu oraz dwie linie energetyczne wprawiły w zakłopotanie kilku piechurów wątpiąco obracających mapę. Podążając 4 minuty w zamierzonym kierunku trafiliśmy dokładnie na zarośniętą przecinkę. Jeżeli pozycja się zgadza, 5 min na północ trafimy punkt 'Doładowczy' nr 28. Jest - słup wysokiego napięcia, mijamy kolejne parę osób nadciągających trasą okrężną.

Szybko czerpiemy wodę i batoniki na równej powierzchni asfaltowej i zanurzamy się ponownie w czarną otchłań lasu. Przed nami dwa najtrudniejsze punkty, musimy utrzymać stałe tempo przez 25 min i prostopadle odbić. Na szczęście w 3/4 dystansu pojawia się większa droga szutrowa korygująca drobne niedokładności tempa. Odbijamy w przecinkę i po chwili widzimy jaśniejący punkt obok przepustu.

Do mety pozostało około 15km i oboje zaczynamy odczuwać lekkie braki w przygotowaniu, niedonoszone buty i delikatny brak kondycji. Wolne szacowanie wskazuje, że w znacznym stopniu wyprzedziliśmy ekipę z punktu kontrolnego i może byłaby okazja uplasować się na wymarzonym miejscu zapewniającym gratisową koszulkę rajdową. To spory zastrzyk motywacyjny, 'może mamy szansę', powiedzieliśmy z uśmiechem, Paweł od razu stanął mocniej na nogach i żwawiej wydłużył krok. 3 punkty do końca, do dzieła!

Za światłami drużyny nacierającej z przeciwka dochodzimy do drogi międzymiastowej - ale gdzie właściwie się znajdujemy? Po przeprawie przez krzaki prosty kawałek drogi dostarcza niewiele wskazówek orientacyjnych, wyczekujemy z niecierpliwością przejazdu samochodu jednocześnie podążając na południe gdzie raczej znajduje się punkt. Wreszcie coś nadjeżdża - najpierw zakręt w prawo potem w lewo, po drodze skarpa, jest! W międzyczasie nasi towarzysze wybrali trasę 'na harpagana' przez porastające drogę krzaczory.

4 minuty drogą, 12 min prosto. Zostawiamy za sobą buszmenów i poginamy na 'płoty' - punkt 30. W lesie aż mieni się od świateł, co najmniej kilkanaście osób obchodzących okrążenia szkółek leśnych, a było ich w tej okolicy wiele. Spoglądam na mapę - za wcześnie! do punktu jeszcze 5 min. Ruszamy dalej swoją drogą wyprzedzając zbłąkanych poszukiwaczy. Szybko podbijamy punkt i ruszamy w trasę. Teraz faktycznie mamy szansę, 'bawełna jest nasza!' wykrzykuje Paweł jeszcze podbijając tempo.

Dalszy etap jest prosty aczkolwiek nużący. Polna piaszczysta droga na skraju lasu, po drodze próbujemy sił podbiegiem płosząc stado kilkunastu dzików. Droga wiedzie pod liniami wysokiego napięcia, igła faktycznie skręca! A podobno to mit :) Trakt prowadzi wprost do wsi Bartkowo, na miejscu Paweł rozpościera nogi na słupie uzdatniając krążenie krwi w zaciśniętych butach.

Ruszamy do doliny rzeki Konga (Tywa). Rzeka ta towarzyszy nam od początku, przy przystanku w Lubanowie obok młyna na trawie wyłożony był zestaw kajaków zachęcając do spłynięcia. W biegu rzeki występują także tamy i elektrownie, a ostatni odcinek przed Gryfinem biegnie w głębokim wąwozie. Dobry teren na letni wypad!

Przedostatni punkt kontrolny, przed nami widzimy 2 zawodników opuszczających zagłębienie rzeki. Są co najmniej 10 min przed nami. Rok temu zajęliśmy pozycję 13 bez zbytniego wysiłku, teraz musimy się postarać! Przechodzimy posesję, kawałek lasu, trochę nadrzecznych chaszczy i dochodzimy do zamarzniętego strumyka. Coś tu nie gra, wody powinno być więcej! Udajemy się dalej w kierunku nasypu kolejki niespodziewanie natrafiając na wartki potok rzeczny i zawieszony na drzewie punkt. W tył zwrot i w dechę!

Im bliżej Gryfina, tym więcej cywilizacji spotykamy. Na szczególną uwagę zasługuje wieś Szczawno występująca na trasie chyba każdej edycji Włóczykija. Dojazd prowadzi serpentyną w dół wąwozu, tam osadzona jest konstrukcja poniemieckiej elektrowni wodnej i obok stacji kolejowej. To miejsce musiało być wspaniałe gdy wszystko jeszcze funkcjonowało!

Dochodzimy do skrzyżowania z drogą na Wirów, odmierzamy 5 min i napieramy w pole. Szczęśliwie trafiamy na oczekiwaną polną drogę. Zaraz będziemy przy punkcie, obmyślamy więc plan działania. Plan A - jeżeli na punkcie spotkamy kogoś - lekko się cofamy i jak najszybciej, najkrótszą drogą do Gryfina, Plan B - jeżeli nie spotkamy, to luz ;) W okolicy punktu natrafiamy na grupę kilku osób szukających punktu. 'Błądzimy tu od 30min i nic!' - powiedzieli. Wow, ale nam się trafiło! Szybko przeszukuję wysokie 2 podejrzane drzewa, nic, 'Drzewo poznania dobrego i złego', hmmmmm, jabłoń!, sad jabłkowy! Podążam szybko w kierunku niskiego drzewostanu. Światło latarki zaczyna odbijać się od połyskującego punktu. Paweł w międzyczasie postanowił odpocząć na zboczu górki i na chwilę przysiadł gdy reszta zawodników także spostrzegła znalezisko. 'Wstawaj #$%^&, mamy punkt!', szybko podbijamy i podążamy za planem podstawowym.

To był ostatni stempel na karcie. Biegniemy ile sił polną drogą w kierunku miasta. 'Bawełna jest nasza!', szansa na koszulkę wydawała się prawdopodobna jak nigdy przedtem :) Przed przejazdem kolejowym doganiamy jeszcze jedną ekipę pieszą, oni kierują się koło torów, my lecimy przez park aby uniknąć efektu zająca i wyścigu z nimi. Po kilku minutach mocno spoceni docieramy na upragnioną metę:-)

Epilog
Zdecydowanie było blisko - zajęliśmy 11 miejsce, ale to o 2h za późno aby wejść w klasyfikację koszulkową :/ Pozostaje spróbować sił w przyszłym roku :-)

Podsumowanie:
Dystans: 54km
Czas: 10h
Tempo: 5,5km/h
Kroki: 60285 (100 kroków / min)
Błędy nawigacji: 0
Zadowolenie: 99%
Kilometry w biegu: 2
Odciski: 4
Kontuzje: 0

Zrzut GPS z trasy:
http://sports-tracker.com/u/KrzysiekWisniewski/workout/bqe87agcj224qdtd