eXtremalna sobota 2010 - turystycznie :-) (relacja)

Szczęśliwie wakacyjny układ zajęć umożliwił ponowne podjęcie wyzwania i start w V edycji eXtremalnej soboty. Trzecia edycja triatlonu - zarazem pierwsza moja, gdy wraz z kolegą Bartkiem Woźniakiem postanowiliśmy wziąć udział, przeminęła w upalnych promieniach słońca i zimnych dreszczach na ostatnich metrach przed metą - jak będzie po 2 latach i czy lekka zaprawa wystarczy?

Na starcie

Planowany wystrzał (lub gwizdek) startera przypadał na godzinę 6.00, jednak aby przygotować pakiet przepaku na trasę rowerową i pieszą należało stawić się sporo wcześniej. Około godziny 5.30 spokojna tafla Jeziora Głębokie pokryta była miękką otuliną porannej mgły, przykrywającą także punkty kontrolne oddalone ok 400m od linii brzegowej. Temperatura powietrza w nocy oscylowała koło 10ºC, natomiast temperatura wody dochodziła do 22ºC, pływanie zapowiadało się bardzo przyjemnie, tylko dlaczego niemal wszyscy zawodnicy założyli piankę?

Płyniemy!

Krótka rozgrzewka i już wszyscy ciasno wypełnili brodzik po lewej stronie pomostu. 6:05 - START! 44 zawodników ruszyło wzdłuż jeziora. Startowe okrążenie było utrudnione resztkami spowijającej mgły oraz dość dużym zagęszczeniem zawodników. Pierwszy raz miałem możliwość przetestowania kraula długodystansowego w praktyce - w przeciwieństwie do wersji zazwyczaj praktykowanej, główną różnicą jest nie wynurzanie głowy podczas czerpania powietrza. Efekt jest podwójny - niewątpliwie mniejsze zmęczenie oraz z drugiej strony praktyczny brak widoczności do przodu. Kilka potknięć z innymi zawodnikami ugruntowało wersję pośrednią - jeden wdech z długodystansówki i kolejny klasycznie.

W połowie drugiego okrążenia, gdy linia zawodników znacząco się wydłużyła, 'wzeszedł' kolejny komplikator - słońce bijące promieniami wprost w okulary pływaków. Na oko pomost przypadał między przerwą w drzewach - niestety pomyłka, przeciąłem trasę zawodników płynących na trzecim okrążeniu i nadłożyłem dodatkowe 200m trasy, kolejne okrążenie będzie łatwiejsze :)

Chyba jednak pianka

Po 2 okrążeniach, przepłynięciu 2km i prawie godzinie w wodzie pianka zyskuje na znaczeniu. Zmęczenie daje o sobie znać i zboczenia z założonej trajektorii zaczynają być coraz częstsze. Po kolejnym nawrocie ściągam na moment okularki aby precyzyjnie zlokalizować pomost - trzecia przerwa w drzewach koło wygiętego czubka - dość mało precyzyjnie, ale to jedyne co widać we wschodzących promieniach słońca. Gdy dobijam do brzegu mija mnie piankowiec - właśnie skończył - ok. 1,5h, bardzo ładny czas. Wybiegam na pomost aby podbić okrążenie i dalej do wody.

Ostatnie okrążenie przepływam w praktycznie zupełnym spokoju, paru zawodników przed i za, jednak w sporych odległościach. Przyśpieszam machanie aby trochę się rozgrzać. Mięśnie rąk teoretycznie nie powinny być potrzebne w kolejnych dyscyplinach, można trochę pocisnąć. Ostatnia prosta w słońcu i nareszcie koniec - prawie 2 godziny - za rok trzeba zejść do 1,5 lub zainwestować w piankę :-)

Na rowerek

Szykowany do późnych godzin nocnych rowerek, prosto z wypożyczalni rowerów Biker czekał przy wejściu na kąpielisko. Szybkie przebieranie, ciepły polar na grzbiet, batony w kieszeń, fotka do albumu i można startować. Zapowiadała się długa przeprawa, do pokonania 180km z wydzielonymi 3 pętlami. Teren praktycznie płaski.

Rower to najważniejsza dyscyplina dająca bezpośredni przekład na czas triatlonu - jazda o 1km/h szybciej na całej trasie może dać zysk 15-20 min w sumarycznym rozliczeniu. W moim przypadku niestety działka zaniedbywana i założenie stałej prędkości powyżej 25km/h było mocno ambitne. Część trasy w rejonie przygranicznym pokrywała się z trasą edycji III, znajome przejście graniczne w Dobieszczynie, Stolec po Polskiej i Glashutte po Niemieckiej.

Szybko mijam Pilichowo, punkt w Tanowie i ruszam na pierwszą cyrkulację. Pierwsza runda przeminęła dosyć optymistycznie, poznawanie trasy, uśmiechnięci zawodnicy nadciągający z przeciwka, dobrze wyposażone punkty postojowe. Zakładana prędkość trochę się obniżyła, ale energia na pewno zostanie wykorzystana później.

Metr po metrze

Dojeżdżam do punktu zwrotnego zamykającego 1 rundę w Tanowie i ruszam w kolejne okrążenie. Pomału zaczyna się walka ciała z umysłem. Walka, czyli proces mobilizowania organizmu na 25km/h gdy nogi już wymiękają przy 23km/h. A minęło zaledwie 62km - blisko 2/3 pozostało. Odcinki zaczynają się dłużyć, brak wspólnika i radia pozostawia licznik na pułapie 23km/h.

Etap środkowy jest zazwyczaj najbardziej wymagający dla umysłu, trzeba znaleźć mu konkretne zajęcie. Zbliża się najdłuższy prosty odcinek - od punktu zwrotnego w Tanowie do krzyżówki w Hintersee w pierwszym okrążeniu zajął ok 30 min. Z prostej kalkulacji 30min*60 = 1800 sekund. Pomysł dość głupi, ale może okaże się skuteczny - 1.. 2.. 3.. 500..., aż do celu! (wyszło mniej, przypuszczalnie przegrzanie procesora). Szybko zaliczam punkt w Hintersee by skonsumować planowaną kanapkę w Glashutte. Jest już prawie połówka dystansu, dalej z górki!

Pomału dobijam do podbicia pętli w Tanowie, wielu zawodników już zakończyło 3 pętle i pomykają dalej w kierunku Szczecina, ich prędkość na trasie to ok 28-30km/h, niby niewiele więcej, ale różnicę w osprzęcie i przygotowaniu widać od razu. Nic dziwnego, że już po pierwszym okrążeniu zyskałem przydomek 'Turysty' na Tanowskim punkcie. Podbijam czas i ruszam w kierunku granicy szukając motywacji w liczbach.

Uaha rowery dwa...

Polną ciszę i szum lasu przeciął nagle SAINT mknący na trzecim okrążeniu z szybkością ok 28km/h. Szybko mu dorównuję i zaliczamy razem kolejne punkty przy okazji dyskutując o imprezach sportowych. SAINT razem z Cezariuszem Marteniakiem są uczestnikami I edycji eXtremalnej soboty, pierwszej w Polsce imprezy Triatlonowej na dystansie Iron Man.

W drodze na Stolec z mojego tylnego koła w rowerze zaczynają dobiegać dziwne trzaski. Na punkcie okazuje się że obok zdiagnozowanej wcześniej brakującej szprychy w kole mam kolejny ubytek - na szczęście dokładnie po przeciwnej stronie. Podbijamy punkt i jedziemy dalej. Niestety przed skrzyżowaniem w Dobieszczynie dziwne chrzęsty znowu się pojawiają. Przystaję na moment aby wyjąć kolejne 2 pęknięte szprychy z koła i dokręcić pozostałe, SAINT umiarkowanym tempem ruszył do przodu. Naprawione koło z ubytkami działało bez zarzutu, nabieram prędkości aby złapać kompana.

Zeszło Panu powietrze! Tak, ale tylko u dołu :)

Nagle TRACH!, trzasnęło jakby autobus wpadł na potłuczone szkło. Koło nabite na 5,5 atmosfery wjechało na kawałek ostrego kamienia, rozerwany kawałek opony i siatki konstrukcyjnej. W odległości 30km od mety jedyny ekwipunek jaki mogłem wykorzystać to targana przez 150km kieszonka rowerowa, na szczęście zaopatrzona w podstawowe narzędzia, scyzoryk i opaskę na rękę Floating Garden. Opaska wraz z pociętym numerem startowym zatkała dziurę w oponie, na co założyłem zapasową dętkę. Po spokojnym napompowaniu wystarczyło do mety :-)

Jeszcze tylko maratonik

Gdy dotarłem rowerem do strefy zmian na pkt 6 dobiegała już godzina 17.00, co nie dawało dobrej prognozy na resztę dystansu. Szybka zmiana ubioru, telefon, coś do jedzenia i ruszam pośpiesznie na głębokie na pierwszą pętlę pieszą. Dosyć umiarkowane tępo jazdy rowerem pozostawiło stawy i mięśnie nóg w dość dobrej kondycji i mogę biegać, jest nieźle, 2 lata temu próba biegu zakończyła się nieprzyjemną wywrotką na konarach drzew i brakiem dalszych zdolności biegowych. Okrążenie pokonałem w 40min, czyli szybko licząc - 5 okrążeń = 200min = 3h 20min + 40min na zakończenie - razem 4h - jest szansa!

Po drugiej pętli zatrzymuję się na dłuższą chwilę przy punkcie, drobny posiłek, być może ostatni, banan i baton smakują wyśmienicie. Cały czas kalkulując czas ruszam dalej w trasę. Pierwszą połówkę przemierzam szybkim marszem aby posiłek się przyjął, dalej już biegiem. Czasu jest na styk, słońce zachodzi, a zmęczenie zaczyna coraz bardziej dokuczać. Plaże pustoszeją z turystów, a trasa biegowa z triatlonistów. Z pewnością zamykam stawkę i jeżeli się uda, będzie to zaszczytne miejsce u dołu listy, jednak lepiej na liście niż poza ;) Może być tylko drobny problem techniczny - nigdy nie biegałem pełnego maratonu :(

Na ostatnie 2 okrążenia do pomocy przybywa Izabela na rowerze. Niestety nie ma ze sobą latarki, ale dużo dopingującej energii na ostatnie 15km. Pozostały dwie godziny do zamknięcia mety, przyśpieszam lekko tempo korzystając z ostatnich promieni światła w lesie. Przy 6 okrążeniu na punkcie kontrolnym przy koszarach czekają już tylko 2 kubki z napojem - sok i woda. Łykam soczek i w świetle telefonu przedzieramy się ostatnim leśnym traktem na punkt przy pętli tramwajowej.

22.22

Już praktycznie minuty dzielą od zamknięcia linii mety. Pozostał ostatni odcinek do Pilichowa, oświetlony ale z licznymi wzniesieniami. W biegu mijam 4 zawodników w tym SAINTa umiarkowanie maszerujących na metę, chciałbym mieć zapas chociaż 5min! Niestety jest na styk, jazda! Przy tabliczce Pilichowo ostatni sędzia i główny organizator - Jurek Ścibisz podbija czas, pozostało nieco ponad 20min do mety.

Pełnym gazem do Głębokiego, chwila wytchnienia i dalej do Toru Kolarskiego - zaliczone - 16.59, nigdy gleba nie była taka miękka :-)

Statystyka:
Przepłynięte - 3800m
Przejechane - 180km
Przebiegnięte - 42,2km
Przepite - 10 litrów
Zerwane szprychy - 4
Przejedzone batony - 13 szt
Przebite koła - 1 szt
Czas - 16:59
Satysfakcja - 100% :-)

Gratuluję zwycięzcom, przede wszystkim medalowym, ale także tym którzy pierwszy raz stanęli na starcie i pokonali swoje słabości. Dziękuję organizatorom za przygotowanie V edycji, ekipie obsługującej oraz zawodnikom za stworzenie wspaniałej sportowej atmosfery.

Krzysiek Wiśniewski

eXtremalna sobota:
www.extremalnasobota.info
foto relacja:
http://www.fmix.pl/album/61648/1/extremalna-sobota.html
http://picasaweb.google.com/eXtremalna.Sobota