Harpagan 40

relacja Konrada Klosa

Po zeszłorocznej próbie na Nocnej Masakrze, przyszedł czas na sprawdzenie sił w legendarnym Harpaganie. To już 40 edycja rajdu, grzechem byłby fakt gdybym nie spróbował. Na Harpa miałem wybrać się z Kris’em jednak w tym samym czasie organizował biegi w Szczecinie więc musiał odpuścić (na Nocnej się zrehabilituje).

Było Nas trzech w każdym z Nas inna krew..

Okazało się że na rajd jedzie Wilku oraz Świr, więc pojechaliśmy we trzech. Tegoroczny Harpagan odbywał się w Kościerzynie, więc postanowiliśmy wyjechać o 13, a życie jak to życie wybrało dla Nas godzinę 16. Na miejsce dojechaliśmy o 19 z minutami, szybka rejestracja w bazie rajdu, odbiór nr startowych i zejście do sali gimnastycznej w poszukiwaniu jakiegoś miejsca do „biwakowania”.

Już w trakcie drogi zaczynaliśmy czuć rosnące podniecenie. Na sali wręcz wrzało, każdy musi spróbować wybrać się na rajd i doświadczyć na własnej skórze tych emocji.

Spotkałem kilkoro znajomych których poznałem na Masakrze, wymieniliśmy kilka słów i życzyliśmy sobie powodzenia, śpiworek został rozłożony plecak przygotowany, rozłożyłem się koło bardzo sympatycznego małżeństwa- Państwa Iżyckich o czym dowiedziałem się troszkę później.

Szybki prysznic, smarowanie sudocremem wszystkich miejsc wrażliwych na otarcie, na mówiłem do tego Świrusa, Wilku zrezygnował, twierdząc że on nigdy jeszcze nie miał otarć, jak prorocze to były słowa okazało się później.

Czas ruszać na linie startu która znajdowała się na ryneczku.

3...2...1...

Tłum ludzi, emocje rozgrzane do białości, do startu zostały minuty, ustawiamy się zgodnie z numerami po mapy. Mapa już w moich dłoniach, szybki przegląd pierwszych PK jedna myśl: wydaje się prosto.

Start!!!

I ruszyliśmy, nie zawracamy sobie głowy nawigacją, idziemy swoim tempem pod koniec stawki, na harpaganie bywa już tak że na pierwsze PK wchodzą praktycznie wszyscy razem. PK1 zdobyty, msc. 480. Na PK2 kierujemy się na Częstkowo, w wiosce koło krzyża w lewo i dalej an północ. Jest tak ciemno a mamy tylko jedną czołówkę i nie możemy dostrzec jeziora. Idziemy na kompas. Po drodze dołączamy do grupy idących śmiało na przód, doszliśmy do asfaltu oddzielamy się od grupy i próbujemy własnego wariantu, a że każdy miał inny pomysł to na kręceniu się w koło tracimy godzinę. Na PK2 docieramy ok. 23.40.

Droga powrotna do asfaltu, a potem lasem w stronę PK3, na kompas ścięliśmy pole i las, a następnie wyszliśmy pod brama do bazy wojskowej, chwile pod górkę jest PK, podbiliśmy msc. 380, trochę się zdziwiłem tym co ujrzałem, gdyby nie perforator i sędziowie to bym zawrócił z myślą że trafiłem na jakiś biwak... Poganiam kolegów aby nie siadali i idziemy dalej. Ścinamy górkę i osiągamy drogę szutrową na PK4 kierunek południowy-zachód, koło jeziora skręcamy na południe i wchodzimy o dwie przecinki za wcześnie, co kosztuje Nas 10 minut, PK4 zdobywamy na 343msc. I tu pojawiają się pierwsze problemy ja obtarłem lekko nogę ,a Wilku pośladki, proroctwo się spełniło i teraz pogodził się z sudocremem.

Spojrzenie na mapę, cel Korne a następnie, na południe obok lotniska na torach w lewo 500m i jest PK5 pod wiaduktem. Szybkie podbicie i na górę, powrót torami na pierwszą przecinkę, szukamy drugiej, Świrus chce na azymut, więc idziemy, po chwili jest drugi oddział leśny, teraz cały czas na południe aż do drogi, na niej w prawo i jest PK6 msc. 280.
Czas na 7 ruszamy drogą leśna w kierunku na szosę wilku nie dotrzymuje kroku i co jakiś czas podbiega, i tu mapy kłopoty, to co widzimy trochę odbiega od mapy, odległości trochę się nie zgadzają jakieś 500m (chyba że coś przeoczyliśmy) po chwili okazało się ze poszliśmy za daleko więc wróciliśmy do zakrętu który minęliśmy wcześniej (według mnie najlepiej położony PK na pierwszej pętli). Jako ciekawostka przy zejściu na PK Świrus mało nie rozdeptał kotka, jak się okazało później zostały znalezione dwa kotki.

Kierunek PK8....podbicie, jest 6.44 Chłopaki rezygnują trochę tempo marszu im się nie podobało( za wolno czy co?).

Półmetek-druga pętla

Idę dalej sam, szybki przepak i ruszam na PK9, spotykam żołnierza z Mińska i idziemy razem, trafiamy po chwili na PK, jestem na pozycji 128.

PK 10 to ta sama droga co między 6 a 7, tylko 2km dalej, Spotykam pana Andrzeja i pana Tomasza z Kieratu. Idziemy razem, Tomek podkręca tempo. Od PK10 do PK11 ujawnia się piękno kaszub (postanawiam wrócić tu na kajaki w przyszłym roku), piękne lasy, łąki, jeziora oraz woda leniwie płynąca, gdyby nie rajd, to bym usiadł kontemplować piękno otaczającego mnie Świata. Z PK 11 na PK12 ciąg dalszy pięknego krajobrazu, lecz coraz mocniej zaczyna dokuczać i obita kostka (obciera mi przodem zaraz na piszczelu o język buta).

Idę wolniej o oddzielam się od towarzyszy, przy PK12 znów się spotykamy, jestem 108. Kilka osób rezygnuje i zostaje na PK. Mam mieszane myśli-jeszcze tylko 30 km, a z drugiej strony noga mnie boli, brak wody, przychodzą Państwo Iżyccy, trudno idę jako tramwaj za Nimi. Pan Leszek narzucił takie tempo że po ok. 5 km zwalniamy i idziemy własnym (pozazdrościć kondycji). Droga na PK13 jest dla mnie najgorsza, nie dość że długa to na niej odbywa się moja walka z samym sobą, sadze że organizator specjalnie tak zrobił, aby cześć osób zrezygnowała;] Krajobraz przestaje sprawiać radość a coraz częściej pojawiają się myśli o końcu, brak wody daje znać, jednak pan Tomasz dzieli się ze mną wodą a pan Andrzej opowiada różne historie, morale podniesione! PK13 zdobyty w ok. 2h, a ja byłem przekonany że idziemy ponad 3h, mózg mi się wyłączył. Każdy krok sprawia ból, ale idę dalej, na PK14 jest blisko, jedna myśl: dasz radę, jeszcze 3PK, tylko 15km TYLKO1 5KM!!!!

Zadzwonił wilku i powiedział że są na trasie i idą na 10- i oto chodzi aby napierać..

W drodze do PK14 oddzielam się od grupy i idą do kiosku kupić wodę oraz cole, ponieważ opadam z sił za szybko i nie trzymam tempa. Jednak 0.5l zimnej coli czyni cuda, czuje powrót sił, i umysł wraca do pracy, idę na PK14, doganiam przednim grupę i na PK wchodzimy razem. Tam znów spotykamy pana Leszka z Żoną i śmiejemy się ze wspólnej rywalizacji. Mam problemy z porównywaniem terenu z mapą więc z tego rezygnuje i nie wysilam się na myślenie, pragnę już tylko dojść. Pan Leszek obiera drogę przez las, a my przez tory. To się nazywa ból, czułem go aż w zębach, ale nie ma tego złego, Pan Tomasz bardzo sprawnie nawiguje i wchodzimy na PK15 tempo jest słabe (albo mi się tak wydaje) Na PK15 mam 98msc.

Kierunek-Meta!

Kierunek Meta, już ostatnie 5km, ostatni wysiłek, gdybym się przewrócił to bym się już nie podniósł... Pan Andrzej co jakiś czas opowiada mi coś dzięki czemu nie skupiam myśli na nodze tylko na słuchaniu. Panie Andrzeju wielkie dziękuje.

META!!!!!!!

Jest, jest już, widzę metę, przyspieszamy kroku, w końcu koniec dodaje sił, jest godzina 16.41 i upragniony koniec!! Wygrałem z samym sobą, wygrałem z bólem! Po 19.41 pokonałem 103km i zdobyłem tytuł Harpagana, tempo 5.3km/h. Miejsce 83.

Last but not least

Jestem zadowolony że pokonałem setkę i to na mojej drugiej próbie, a pierwszym Harpaganie.

Podsumowując, nawigacja nie była jakoś wybitnie trudna, oprócz dwóch PK to wszystkie były łatwe, mam pewne zastrzeżenia do sensu palenia ognisk, co powoduje że PK widać i czuć z daleka, a chyba nie o to chodzi. Ogólnie cieszy mnie złamanie setki.
Wnioski na przyszłość: kupić niskie buty i camelbacka.

Do zobaczenie na Nocnej Masakrze.
Konrad Klos